być spokojni: do mojego powrotu żaden z nich palcem nie kiwnie.
Poszli natychmiast i w parę godzin ujrzeli mury stolicy. Żołnierz pokręcał wąsa, gwizdał, śpiewał i udał się prosto do swoich starych kamratów.
— Hej, słyszycie! — zawołał — znalazłem tam w lesie całe gniazdo szerszeni, chodźcie na polowanie.
Nie potrzebował dwa razy powtarzać, nie brakło ochotników; kilkunastu żołnierzy z bronią w ręku w jednej chwili oczekiwało na rozkazy.
— Wróć no się i ty z nami jeszcze, bracie — rzekł wtedy żołnierz do młodzieńca — trzeba, żebyś zobaczył koniec mojej sztuki.
Udali się wszyscy razem do zbójeckiego domu i zastali w nim wszystko tak, jak zostawili; twarze zbójców tylko pobladły, a oczy krwią zaszły.
Żołnierz zakomenderował, i towarzysze jego otoczyli stół dokoła, potem wziął flaszkę z winem, podniósł ją znów do góry i zawołał:
Strona:Bracia Grimm - Baśnie (Niewiadomska).djvu/165
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.