Strona:Bracia Grimm - Baśnie (Niewiadomska).djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w końcu mruknąwszy coś cicho umieściła gości za piecem i przyrzekła nawet, skoro zbójcy się pośpią, przynieść im co do jedzenia.
Nie było zresztą czasu na dłuższe rozprawy, gdyż w tejże chwili zastukano do drzwi, stara pośpieszyła otworzyć i dwunastu mężów olbrzymiego wzrostu, zarosłych jak niedźwiedzie i z dzikim wejrzeniem weszło do sali i zasiadło wkoło stołu wołając o wieczerzę.
Staruszka uwijała się, jak mogła. Stół był nakryty, wszystko przygotowane, więc wybiegła i po chwili wróciła niosąc na półmisku pieczeń, z której rozkoszny zapach rozszedł się po całej izbie.
— Nie wytrzymam! — mruknął żołnierz do ucha towarzyszowi. — Nie, nie, nie dosiedzę tutaj!
— Życie narażasz — odparł tamten równie cicho, przytrzymując za rękaw starego wojaka.
— Co mi po życiu, kiedy jestem głodny. Pfe, do pioruna! jak żyję, nie chowałem się przed nikim, nie lękałem się nikogo, a dzisiaj...