Strona:Bracia Grimm - Baśnie (Niewiadomska).djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stary tornister. Ten oto złocony panicz ma, jak widzicie, dość złota, to i zapłacić może.
— Idźcież sobie do licha — mruknęła stara — jeśli wam życie miłe! To jest dom rozbójników, którzy powrócą zaraz i jeśli was zastaną, zginęliście bez ratunku.
— No, moja dobra matko, tak źle może nie będzie: żołnierz się nie lęka niczego i o nic się nie troszczy, a że od rana nic nie jadłem, noc ciemna, las czarny, to wolę spróbować szczęścia, niż dostać się wilkom na zęby. Śmierć sądzona nie minie, więc puśćcie nas do stu diabłów!
— Zostańmy lepiej w lesie — szepnął myśliwy z wahaniem.
— Eh, eh, to tak? Nie bój się, bratku, tak od razu przecież głowy nam nie zdejmą; popróbujemy się jeszcze. We dwóch, braciszku, widzisz, i w piekle nie straszno. Co ma wisieć, nie utonie.
I wszedł śmiejąc się głośno. Myśliwy wszedł także; nie było śladu trwogi na jego młodej twarzy, ale nie spuszczał oczu ze starego żołnierza, jakby podziwiał jego humor i odwagę. Stara kobieta ujrzawszy młodzieńca popatrzała nań z litością;