Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Cenię twój upór, ale ja nie zamierzam pakować pieniędzy w błoto.
— Mam twoją deklarację i nie ustąpię — mówił Paweł.
— Bardzo mi przykro, ale deklaracja jest podpisana nie przeze mnie.
— Przez twego plenipotenta. To jest jednoznaczne.
— Mylisz się. Zresztą nie będziesz chyba tak naiwny, żeby sprawę kierować do sądu.
— Nie, Will, nie będę tak naiwny. Ale cobyś powiedział naprzykład o podrożeniu kauczuku?
— Żartujesz!
— Nie. Mam wrażenie, że z chwilą gdy skończymy tę miłą pogawędkę, każę wysłać depeszę by podwyższono ceny o dwadzieścia procent.
W aparacie zaległo milczenie.
— Jak ci się to podoba? — z uśmiechem zapytał Paweł.
— Słuchaj, Dalcz — odezwał się wreszcie chrapliwy głos — to... to jest... łajdactwo, ty tego nie możesz zrobić!
— Ja wszystko mogę zrobić, mój drogi — łagodnie odpowiedział Paweł.
Znowu Willis umilkł. Oczywiście wiedział, że to nie były żarty.
— Więc dobrze, — zdecydował się — dziś jeszcze jadę do Europy.
— O, nie, mój najdroższy — roześmiał się Paweł — podróż trwa pięć dni.
Willis wściekał się:
— Cóż do stu djabłów, dla twojej przyjemności mam lecieć samolotem?
— Nie. Bardzo cenię twój widok, ale w tym wypadku mogę się chociaż z żalem bez niego obyć. Wystarczy jeżeli Bank Morgana zadepeszuje mi, że wydałeś polecenie przelania pierwszej raty.
— Zwarjowałeś człowieku! To stracone pieniądze!