Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/176

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    — Biedaku — uśmiechnęła się — musiałeś sam sobie przygotowywać pościel.
    — Czy zrobiłem to źle? — udał zdziwienie.
    — Nieszczególnie. Eee... nigdy ze mnie nie będzie gospodyni. Widzisz, zapowiedziałam, że obejmuję dziś rolę pani domu, ale co to znaczy brak wprawy. Na śmierć zapomniałam o łóżku... Będzie ci niewygodnie. Gdybyś... gdybyś pozwolił, poprawiłabym chociaż prześcieradło...
    — Dajże spokój — zaśmiał się — chyba w tych rzeczach nie masz ani o odrobinę więcej wprawy ode mnie.
    — Ale niewygodnie ci — upierała się — ja spróbuję.
    Oparła się kolanami o brzeg łóżka i powtórzyła:
    — Niewygodnie ci...
    Zdawała sobie sprawę z tego, że powinna odejść, że w istocie chwyta się niedorzecznego, nieprawdopodobnie naiwnego pretekstu, by zostać przy nim, zdawała sobie sprawę, że Paweł równie dobrze w tem się orjentuje, że to wstyd i tak dalej... a jednak nie mogła się zdobyć na odejście.
    Czuła, że pod wpływem własnych myśli rumieni się, że musi wyglądać śmiesznie i po pensjonarsku, starała się uprzytomnić sobie, że jest dojrzałym człowiekiem, obowiązanym panować nad wszelkiemi odruchami, że poprostu narzuca Pawłowi swoją obecność, która zaczyna być wręcz nieprzyzwoitością... a jednak nie ruszyła się z miejsca.
    Paweł wyciągnął rękę i dotknął jej ramienia:
    — Usiądź na chwilę — powiedział — pomówimy.
    — Ale ty pewno chciałeś spać — zauważyła bez przekonania.
    Lekko przyciągnął ją ku sobie w ten sposób, że usiadła na brzegu łóżka.
    — Nie, nie będę spał — oparł się na łokciu tak, że jego twarz znajdowała się teraz zaledwie o kilka cen-