Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Serce jej ścisnęło się nagłym skurczem. W tej chwili pasażer się odwrócił i szybko wszedł do bramy.
Chciała krzyknąć, lecz zabrakło jej tchu. Chwiejąc się na nogach i zataczając biegła do przedpokoju. Ręce tak jej dygotały, że nie mogła odnaleźć kontaktu. W drzwiach szczęknął zatrzask.
W smudze światła przesunęła się wysoka sylwetka w rozpiętem futrze i drzwi się zamknęły.
Nie wiedziała co robi. Rzuciła się do niego, przywarła doń z całej siły. Wyciągnięte ręce oplotły się koło jego szyi.
— Jesteś... jesteś...
Jego głowa pochyliła się i oto uczuła na wargach dotyk jego ust, zimnych z mrozu, mocnych, upragnionych. Obsypywała pocałunkami jego policzki, oczy i znowu usta. Musiała w każdej setnej sekundy przekonywać się, że oto wrócił, że jest, że go odzyskała, że dotyka go żywego i całego swemi rękami, swemi ustami.
— Jesteś, wróciłeś... jedyny, kochany — powtarzała drżącym szeptem, którego sama nie mogła dosłyszeć.
— Tak czekałaś na mnie? — zapytał równie cicho.
— Oooo!...
— No, przytul się — ogarnął ją futrem i przycisnął do siebie.
Była pijana. Z ustami przy jego ustach, z piersią przy jego piersi, z szumem, który ogarniał głowę, z szumem krwi huczącej w tętnicach na skroniach, przerywającej bicie roztrzepotanego serca. Nie wiedziała niczego, nie pamiętała o niczem. Uniósł ją lekko w górę, pocałował jeszcze mocniej w usta i powiedział:
— No, chodźmy.
Nie zdejmując futra szedł do swego gabinetu. Trzymała się jego ręki, teraz go wyprzedziła, by otworzyć drzwi, lecz ręce jej tak drżały, że pociemku nie