Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jątkiem okazania tego, co jest może uzasadnione, może nawet wytłumaczalne, lecz nie jest potrzebne.
Zresztą przyglądając się nieraz jego sposobowi załatwiania różnych kwestyj fabrycznych starała się go naśladować. Wkrótce przekonała się, że najlepiej na tem wychodzi.
Dzięki temu, jak również dzięki pełnemu biegowi produkcji miała znacznie więcej wolnego czasu. Większość jego poświęcała czytaniu. Najchętniej siadywała w gabinecie Pawła na wielkiej otomanie. Wszystko tu było duże, surowe, poważne. Połowę bocznej ściany zajmowała wielka kasa ogniotrwała o zielonym matowym połysku i okuciach z bronzu. Olbrzymie czarne biurko pozbawione wszelkich ozdób, miało spracowany, zniszczony blat, w wielu miejscach poprzeżerany kwasami, lub pocięty głębokiemi szramami.
Przytem w powietrzu był tu zapach jakby świeżej gazety i spalonego laku.
Tu czuła się najlepiej. Każdy mebel, każdy sprzęt przypominał jego. Przed wyjazdem Paweł zostawił jej klucz od tego pokoju i prosił, by nie pozwalała nikomu tu wchodzić. Nigdy, nawet kiedy wychodził z domu na krótko, nie zostawiał otwartych drzwi do gabinetu. Sprzątanie odbywać się musiało zrana, gdy obok ubierał się w swojej sypialni. Zauważyła to, a dziwiła się temu tembardziej, że wszystko tu było przecie pozamykane na mocne zamki i to zamki bardzo oryginalne, sądząc z kluczy, które kiedyś, podczas choroby Pawła, miała u siebie.
Gdy przychodziła Nita, co zdarzało się raz lub dwa razy na tydzień, przechodziła do salonu, lub do swego buduaru.
Pewnego wieczoru zjawił się Blumkiewicz. Zabrała go do siebie. Była przekonana, że zaszło coś ważnego, a umocniło ją w tem przekonaniu jeszcze bardziej to, że na jej pytanie odpowiedział:
— Nic się nie stało. Ot, wstąpiłem dowiedzieć się,