Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Postąpił może zbyt brutalnie, lecz bardzo po męsku. Krzysztof wiedział, że nie zapomni do śmierci tej sceny. Wprawdzie Paweł był bez porównania silniejszy od Feliksiaka, gdyby jednak było odwrotnie, ten również by się nie bronił. Wiedział, że zasłużył w zupełności na tych kilka uderzeń. Oświadczenie podpisał prawie dobrowolnie, a odkąd został zpowrotem przyjęty do fabryki, zachowywał się wzorowo, niemal potulnie.
Między groźnym początkiem tego szantażu, który tak wstrząsnął Krzysztofem, a spokojnem i prostem jego zlikwidowaniem była właśnie ta olbrzymia różnica, jakiej niepodobna było nie widzieć między wszystkiem tem, czego dotknęła ręka Pawła, a tem, gdzie Krzysztof zdany był na siebie samego.
Zaczęły teraz zdarzać się dni, gdy wcale nie widywał Pawła. Telefonował z Centrali, z banku, z fabryki kauczuku, w kilku zdaniach informował się o bieżących sprawach, wydawał krótkie dyspozycje i zrzadka tylko zapytywał w pośpiechu o zdrowie Krzysztofa.
Fabryka pochłaniała Krzysztofowi około dziesięciu godzin na dobę, pozostawało jednak tych godzin zbyt wiele na samotność w pustej ponurej willi. Na drzewach w ogrodzie żółkły już pierwsze liście. W gmachu Zarządu przystępowano do zwykłego jesiennego remontu.
Pewnego dnia Krzysztof powiedział Pawłowi:
— Buchalterja uskarża się na ciasnotę. Jeżeli uważasz to nadal za potrzebne, możnaby niektóre biura przenieść do willi.
Paweł odłożył pióro i podniósł nań oczy. Krzysztofowi wydało się, że w jego źrenicach błysnął złośliwy uśmiech. Paweł jednak powiedział miękko i poprostu:
— Bardzo dobrze. Zaraz jutro każę przygotować dla ciebie pokoje na Ujazdowskiej.