Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/088

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

si raz jeszcze dotknąć jego ręki. Potem niech się dzieje co chce.
Za drzwiami rozległy się ciche kroki i po chwili pukanie do drzwi.
— Krzysiu, dziecko moje, — ledwie dolatywał głos — otwórz, to ja...
— Czego mama chce — po pauzie odezwał się Krzysztof.
— Otwórz, dziecko, proszę cię, zaklinam — klamka poruszyła się niecierpliwie.
Krzysztof wstał, odkręcił klucz w zamku i uchylił drzwi:
— Niech mama idzie do łóżka — powiedział w ciemnię, w której nie mógł odróżnić sylwetki pani Teresy.
Jednocześnie uczuł na ręku dotyk dłoni i cofnął się. Opanowała go litość i pogarda. Chciał przytulić matkę i mówić do niej najserdeczniejszemi słowami, lecz równie silnie pragnął rzucić jej w twarz najbardziej haniebne słowa wstrętu i potępienia.
— Dziecko moje jedyne — w ciemności drobne, zimne ręce odszukały ramię Krzysztofa.
Objął matkę i poomacku doprowadził do łóżka.
— Niech się mama uspokoi — powiedział podrażnionym tonem — jest noc. Trzeba spać. Mama jest osłabiona i nie dba o swoje zdrowie.
— Wiedziałam, że nie śpisz i przyszłam...
— Całkiem niepotrzebnie.
— Musiałam — pani Teresa kurczowo chwyciła Krzysztofa za rękę — musiałam. Zjawił się Karol — szept staruszki stał się uroczysty — zjawił mi się jego duch i powiedział: idź do dziecka swego i ochroń je, bo wisi nad niem nieszczęście.
Zapanowała cisza. Na usta Krzysztofa cisnęły się słowa bezlitosne, chłoszczące, nienawistne. Wstał i zapalił światło:
— Odprowadzę mamę do łóżka. Trzeba spać.
— Ja nie zasnę — potrząsnęła głową pani Teresa.