Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/086

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Precz! Precz ode mnie! — krzyknął rozdzierającym rozpaczliwym głosem — precz ode mnie! Precz...
Zanim opadł bezsilny na fotel, otworzyły się z impetem jednocześnie drzwi od korytarza i z sekretarjatu. Do gabinetu wpadł Holder i dwaj woźni, którzy pierwszym odruchem rzucili się na Feliksiaka. Robotnik zasłonił się rękami.
— Co się stało? — przerażonym głosem zapytał Holder.
Krzysztof przetarł palcami oczy i powtórzył bezdźwięcznym głosem:
— Precz, precz, zabierzcie stąd tego człowieka...
Jeden z woźnych chwycił Feliksiaka za kołnierz i zaczął nim potrząsać z wściekłością.
— Puść mnie! — wyrwał się Feliksiak — czy ja co złego zrobiłem?!
— Tak, tak, puśćcie go — powiedział Krzysztof — i zabierzcie stąd. Zostawcie mnie samego.
— Może podać panu dyrektorowi szklankę wody? — zapytał Holder, gdy woźni i Feliksiak znaleźli się za drzwiami.
— Nie, dziękuję panu — oparł głowę na rękach i siedział nieruchomy.
— Ten Feliksiak już nieraz nachodził tu pana Pawła... Doprawdy nie powinien pan dyrektor przejmować się... Zwłaszcza w takim dniu... Ludzie żadnego wyrozumienia nie mają...
Holder przestąpił z nogi na nogę, pozostał jeszcze chwilę, lecz widząc, że Krzysztof nawet nie podnosił nań oczu, skłonił się i wyszedł.
Upłynęło dobre pół godziny zanim Krzysztof zdołał przezwyciężyć bezwład woli, podnieść się i pójść do domu.
Nie poszedł na górę. Nie mógł teraz widzieć matki. Jej stan nie wywołałby w nim teraz współczucia, nie umiałby zdobyć się na wyrozumiałość.
Ograniczył się do wysłuchania sprawozdania le-