Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/066

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szego londyńskiego przedstawiciela, który ma całkowite pełnomocnictwo.
— Trudno — powiedział Paweł, pożegnał się i wyszedł.
Że spotka i pozna Willisa na obiedzie u Brightona, wiedział o tem dobrze. Natomiast było wysoce wątpliwe, czy na tem przyjęciu uda mu się zamienić z amerykańskim potentatem więcej niż kilka zdawkowych słów.
A rozmówić się z nim musiał, od tej rozmowy bowiem zależało zbyt wiele. Od tej rozmowy zależało, czy wynalazek Ottmana będzie tylko małem i niepewnem źródłem dochodu, czy żyłą, która przyniesie miljony. Zresztą i samo zaproszenie do Brightona nie było tak pewne, jak to początkowo przypuszczał.
Z niepokojem wracał do hotelu. Postanowił sobie, że nawet w wypadku nieotrzymania zaproszenia dowie się o adres wiejskiej posiadłości Brightona i pojedzie tam na siódmą lub ósmą. Jest cudzoziemcem i z powodzeniem może udawać, że nie zauważył takiego drobiazgu, jak zaproszenie bez podania adresu.
Obawy jednak były niesłuszne. W hotelu dowiedział się, iż Brighton polecił widocznie któremuś ze swych urzędników rzucić kartę, gdyż znalazł ją w swojej skrzynce wraz z listem, zapraszającym do Maring Hill pod Eton.
Przyszło kilka listów z kraju. Holder donosił, iż wszystko jest w porządku, załączył też listę kilkudziesięciu osób, które w tym czasie chciały się z Pawłem widzieć.
Od Krzysztofa nie było ani jednego słowa i Paweł pomyślał, że to zupełnie leży w naturze tej dziewczyny. Nigdy się nie narzuca. W gruncie rzeczy brak listu sprawił mu przykrość. Było to bardzo ładnie z jej strony, że nawet nie zapytała Pawła o cel podróży. Może jednak i naprawdę zupełnie się tem nie interesuje... Albo zadowalnia się pisaniem swoich egzalto-