Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/016

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiada: powinna pani się cieszyć, bo będziemy po wyleczeniu jednego pacjenta mieli drugiego. A pański kuzyn nawet nie uśmiechnął się. I tak nikomu nie dowierzał. Wszystko sam koło pana robił.
— Jakto wszystko?
— A no pomagał przy opatrunkach, bieliznę panu zmieniał, nawet przy potrzebach pomagał. Aż dziwiłam się, że młody człowiek i chce mu się, bo to zwykle panowie takiemi rzeczami się brzydzą. Niczem rodzona matka! Już to mówiliśmy, że rzadko się zdarza, żeby krewniaki i w takiej przyjaźni byli.
— Tak... A więcej nikogo z mojej rodziny nie było?
— Jakże, proszę pana. Byli. Siostry pańskie przychodziły i brat specjalnie przyjechał, jeszcze wtedy, kiedy niewiadomo było, czy pan z tego wyjdzie. Bo z początku to niby żadnej nadziei nie było. Mogę teraz mówić, bo już pan napewno wyzdrowieje, ale z początku to tylko pański kuzyn w to wierzył. To też, gdy zeszli się, szanownego pana znaczy się rodzina, to nikogo ani krokiem do sypialni nie wpuścił. To tam nie moja sprawa, ale słyszałam, bo bardzo głośno rozmawiali. To taki wysoki łysy pan, pewno szwagier pana, a i brat domagali się, żeby im klucze wydać, bo pan pewno nie wyżyje, a jak nie daj Boże umrze, to oni tu mają prawo. A pański kuzyn to nawet gabinet im przed nosem zamknął i powiedział, że on doskonale wie, o co im chodzi i że póki pan żyje, to za wcześnie na kruków... Ja bardzo przepraszam, proszę pana, ale ja tylko powtarzam.
— I cóż dalej?
— To się bardzo gniewali, a pański znaczy się kuzyn powiedział, że mogą skargę do policji wnieść, a teraz żeby wynosili się, bo wie dobrze, że oni, niby znaczy szanowna rodzina pana, tylko czyhają na śmierć i że pan zakazał im tu wchodzić.
— A gdzie są te klucze? — zaniepokoił się Paweł.
— O, niech pan będzie spokojny. Pan Dalcz ich