Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/299

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sób. Znajdował się wciąż w tem nieznośnem podnieceniu, którego nie umiał sobie wybaczyć. Nietylko dewizą jego życia, nietylko głębokiem przeświadczeniem, lecz samą naturą Pawła było zimne opanowanie swoich działań, myśli, ba, nawet nastrojów... A tymczasem dowiedział się, że Krzysztof pracuje w swoim gabinecie, odległym zaledwie o kilkadziesiąt kroków. Podobno coś dyktuje, a może poprostu obcałowuje Marychnę.
Było już dawno po gwizdku fabrycznym i wszyscy urzędnicy, a nawet sekretarz Holder wyszli. W korytarzu pozostał tylko stary Józef, rozmawiający z szoferem. W ogólnej ciszy Paweł wyraźnie słyszał ich głosy. Spierali się na temat zalet życia miejskiego. Około godziny ósmej w korytarzu rozległy się lekkie kroki Krzysztofa. Poznał je zanim usłyszał jego głos i odczuł jakby niepokój.
— Czy pan naczelny dyrektor jest sam?
— Tak jest, proszę pana dyrektora — odpowiedzieli szofer i Józef jednocześnie.
Krzysztof zapukał i usłyszawszy „proszę“, wszedł. Zbliżył się do biurka. W zielonym odblasku lampy wydał się Pawłowi jeszcze bardziej mizerny i zdenerwowany. Jego oczy miały jakiś niesamowity wyraz. Paweł z pozornym spokojem odłożył pióro. Pomyślał, że oto Krzysztof poczuł wyrzuty sumienia i przyszedł go przeprosić. Nie wiedział jeszcze, jak na to zareaguje, ale samo przyjście tego chłopca napełniło go czemś, czego za żadną cenę nie chciałby nazwać wzruszeniem.
— Czem mogę ci służyć? — zapytał bezbarwnym głosem.
— Pawle... chciałbym... — Krzysztof oparł się o biurko i bolesnym skurczem ściągnął brwi.
— Usiądź, Krzychu. Jestem do twojej dyspozycji.
Krzysztof otworzył usta lecz natychmiast zacisnął je i przygryzł. Widocznie chciał coś powiedzieć, do czego trudno było mu zmusić się.