Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/298

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przekonywująco wyrazić mojej sympatji dla ciebie, albo ty tak mnie nienawidzisz, że wszystkie objawy sympatji z mej strony napełniają cię oburzeniem.
Paweł sam był do najwyższego stopnia wzburzony, nie mógł jednak nie zauważyć, że widocznie i Krzysztof resztkami siły woli panował nad sobą, gdyż jego wargi drżały i blade były, jak płótno.
Niespodziewanie zerwał się z miejsca i szybko wyszedł. Paweł chodził dużemi krokami po pokoju. Był wściekły na siebie. Tyle razy obiecywał sobie całkowicie i raz na zawsze zmienić swój stosunek do tego smarkacza i jeszcze raz stwierdził, że ma doń jakąś idjotyczną słabość. Było to teraz śmieszniejsze niż dawniej, śmieszniejsze o tyle, że dzięki Feliksiakowi trzymał Krzysztofa w ręku i w każdej chwili mógł go poprostu zamknąć w więzieniu, a w każdym razie pozbyć się go z fabryki i raz na zawsze uwolnić siebie od jego obraźliwych impertynencyj. Zaraz jutro załatwi tę sprawę. Wtedy dopiero okaże się, na jaką nutkę ten hardy gołowąs zacznie śpiewać!... Już teraz zapóźno na jakiekolwiek względy!
Pomimo powziętego postanowienia Paweł nie mógł się uspokoić. O ileż wolałby zbić Krzysztofa na kwaśne jabłko. Wprost pragnął usłyszeć jego krzyk bólu i skomlenie o litość... Zastanowił się: to może byłoby nawet lepsze niż broń, bądź co bądź, szantażu. Jednakże uczuł wręcz niemożność użycia fizycznej siły dla wywarcia zemsty na tym smukłym i irytująco delikatnym smarkaczu. Jednem niezbyt silnem uderzeniem pięści zabiłby go na miejscu. Nie, nie to, ale naprzykład wykręcić mu ręce i przycisnąć do siebie tak, by stracił oddech... Obezwładnić go tak całkowicie, by nie mógł drgnąć nawet, to byłaby prawdziwa rozkosz...
Tego dnia Paweł nie wyjeżdżał z fabryki. Nawet obiad jadł w swoim gabinecie. Wśród nawału pracy ustawicznie korciła go myśl, by pójść do Krzysztofa i jeszcze dziś rozprawić się z nim w ten lub inny spo-