Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nowi, jednemu z dziesięciu tysięcy szukających klucza.
Jakże kochał swe laboratorjum. Z trudem wywalczył dlań wyposażenie może nawet za bogate jak na potrzeby fabryczne. Sam wszystkie swe oszczędności pakował w zakup aparatów, w uzupełnienie i ulepszenie pracowni.
Dyrekcja wcale nie interesowała się jego królestwem. Zrzadka zaglądał tu naczelny inżynier, gdy chodziło o prowizoryczne dane, dotyczące jakiejś próby, na której ostateczny rezultat nie miano czasu czekać. Kiedyś wstąpił do pracowni nieboszczyk Wilhelm Dalcz i raz czy dwa Krzysztof.
To też przyjście Pawła wprawiło Ottmana w stan niemal gorączkowy. Czerwony i spocony niezdarnie uwijał się po laboratorjum i raz po raz przewracał sprzęty i butelki.
Paweł przyglądał się mu ze spokojem. Usiadł po obejrzeniu instalacji przy stole i wypytywał inżyniera o sposoby wykonywania badań. Zainteresowanie to nietylko pochlebiało Ottmanowi, lecz sprawiało mu prawdziwą przyjemność. Zawsze był dobrego zdania o naczelnym dyrektorze, teraz wszakże doszedł do przeświadczenia, że jest to człowiek wyjątkowy.
Ani przez sekundę nie obawiał się, by inspekcja naczelnego dyrektora mogła mu w czemkolwiek zaszkodzić. Przeciwnie. Stan laboratorjum i jego sprawność zasługiwały na tytuł wzorowości.
— Wszystko tu pan świetnie zorganizował — z uznaniem podniósł Paweł — pańska pomysłowość jest godna największych pochwał.
— Pan dyrektor jest zbyt łaskaw na mnie — szczerze zawstydził się Ottman.
— Bynajmniej. A do czego służą tamte aparaty? — wskazał na dwa stoły gęsto zastawione.
Ottman trochę się zmieszał. Zrobił kilka nieokreślonych ruchów rękami i głową:
— To?... To, panie dyrektorze, pozwoliłem sobie