Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/254

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dobranoc, dziękuję.
Ottman przytrzymał jej rękę:
— A jak pani nie będzie miała nic lepszego do roboty i żadnego milszego towarzystwa, proszę do mnie zadzwonić, albo do laboratorjum, albo do domu. O, tu jest mój telefon. — Podał jej kartę wizytową i czekał w bramie, póki nie wbiegła na schody.
Tak, jak przewidywała, gospodyni natychmiast zapukała do jej pokoju. Próbowała wyciągnąć ją na zwierzenia, lecz Marychna powtarzała wciąż, że już jej nic nie jest, że była wczoraj przemęczona podróżą.
Nazajutrz i następnego dnia gospodyni znowu usiłowała ją wybadać, zabierała się do tego różnemi sposobami, lecz Marychna zamknęła się w sobie.
Właśnie trzeciego dnia otrzymała od Krzysztofa list. Był zalakowany wielką pieczęcią, ale wewnątrz znalazła zaledwie kilka zdań: przypominał jej obietnicę, pisał, że jest bardzo zajęty i że zawiadomi ją telegraficznie o dniu swego powrotu.
— Daj Boże — myślała Marychna — daj Boże, żeby wcale nie przyjechał.
Właściwie nie pragnęła tego. Czuła się ogromnie osamotniona. Bądź co bądź teraz, kiedy nie mogła zobaczyć Pawła, brakowało jej Krzysztofa. Usiłowała nawet łudzić się przypuszczeniem, że Krzysztof po przyjeździe znowu będzie taki w stosunku do niej, jakim był dawniej w Warszawie, że nie będzie od niej wymagał tego, co ją napełniało zgrozą i wstrętem. Mogą przecież być najwierniejszemi, najbardziej kochającemi się przyjaciółkami.
Mróz spadł zupełnie. Stało się to niespodziewanie w nocy. Całe miasto zmieniło swój kolor. Dachy połyskiwały w słońcu lakierowaną czernią, ulice ociekały wodą. Przed obiadem lunął najprawdziwszy wiosenny deszcz. Późno w tym roku zaczynała się wiosna, lecz przyszła nagle i wszechwładnie ogarnęła wszystko. I Marychna czuła się tego dnia dziwnie