Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ścić mu sukcesów, skoro był aż blady. Nic dziwnego. Sam nawet marzyć nie może o tem, żeby się z Pawłem porównać. Udawać mężczyznę, to jeszcze nie znaczy być mężczyzną, zwłaszcza takim mężczyzną, jak Paweł.
— W Stowarzyszeniu Techników — mówił Ottman — wszyscy jednogłośnie twierdzą, że Paweł Dalcz jeszcze nie pokazał ani połowy tego, co potrafi. Niezwykły człowiek. Ma rozum, charakter i, co najważniejsze, uczciwość...
Marychna myślała:
— Ma oczy koloru stali, i uśmiech, którego zapomnieć nie można, i szerokie ramiona, prawdziwe bary, i głos niski, głęboki, jak dźwięk organów...
— Gdy się z nim rozmawia — zapewniał Ottman — jest się pewnym, że każde jego słowo to szczere złoto, że niema takiej rzeczy, którejby mu nie można zaufać, czy powierzyć...
A Marychna myślała:
— Jakiem szczęściem byłoby powierzyć mu całą siebie, zaufać mu całe życie...
Dumna była, że jest jego kochanką, dumna była, że właśnie ją sobie wybrał, chociaż — nie wątpiła — mógłby mieć każdą.
A jednak duma nie oznaczała jeszcze radości. Przeciwnie. Paweł w nawale pracy na pewno całkowicie o niej zapomniał. Niewiadomo, czy znajdzie, czy zechce znaleźć dla niej odrobinę czasu, czy może ma już inną...
— Chodźmy do domu — westchnęła — późno i jestem zmęczona.
Ottman odprowadził ją do domu i zapewnił, że skoro ona sobie tego nie życzy, na pewno nikomu w fabryce nie powie, że wróciła z urlopu:
— Zresztą ja tam z nikim nie rozmawiam o prywatnych rzeczach. Tylko z panią — uśmiechnął się z tkliwością — dowidzenia pani, panno Marychno, życzę przyjemnych marzeń.