Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Proszę nie zapalać — histerycznie krzyknęła Marychna — ja nie chcę, proszę nie zapalać.
— Uspokój się, drogie dziecko, nie zapalę jeżeli nie chcesz...
Gospodyni zbliżyła się do niej i zaczęła ją głaskać po włosach, z oczu Marychny popłynęły znowu łzy.
— Spokoju — ciepłym szeptem mówiła gospodyni — spokoju. Niema tak złych rzeczy na świecie, które nie dałyby się odrobić...
Ręka łagodnie zsunęła się na wilgotną twarz, zsunęła się serdeczną pieszczotą i przyciągnęła głowę Marychny do piersi.
Sekunda wystarczyła Marychnie do odnalezienia w sobie przerażającego wspomnienia. Dotyk piersi gospodyni napełniał ją panicznym strachem. Wyrwała się z jej objęć i odskoczyła do okna.
— Proszę mnie nie dotykać, — zaczęła wołać błagalnym głosem — proszę mnie nie dotykać...
— Co ci jest, biedactwo?! — przeraziła się również gospodyni.
— Proszę mnie nie dotykać — powtarzała Marychna.
W półmroku widziała tylko szczupłą wysoką sylwetkę gospodyni i jej ręce, wyciągnięte, jak się zdawało Marychnie, — chciwym, zachłannym ruchem.
— Dam pani kropli walerjanowych — zdecydowała się wreszcie gospodyni i szybko wybiegła z pokoju.
To nieco opamiętało Marychnę.
— Zachowuję się naprawdę, jak warjatka — usiłowała opanować nerwy, lecz w tejże chwili przyszło jej na myśl, że może w rzeczywistości dostała pomieszania zmysłów... Przecież ludzie, którzy mieli różne straszne wypadki w życiu, nieraz dostawali obłędu...
— Niech pani to wypije, moje dziecko — wróciła gospodyni i wyciągnęła do niej rękę z kieliszkiem.
Smak lekarstwa był mdły i przykry, Marychna