Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W przedziale była sama. Usnęła dopiero nad ranem, a obudziła się w chwili, gdy pociąg ruszał ze stacji w Częstochowie. Była zziębnięta, a przemęczenie, jakie dołączyło się do jej straszliwego stanu nerwowego, sprawiało to, że posądzała siebie o obłęd.
Szczękając zębami wchodziła za stróżem, wnoszącym na schody jej walizki. Prędko i bez uśmiechu przywitała się z gospodynią, a gdy znalazła się w swoim pokoju, czemprędzej zamknęła drzwi na klucz, odgradzając się niemi od reszty strasznego świata. Długo leżała na łóżku w futrze i kapeluszu, zalewając się łzami. Nie słyszała, lub prawie nie słyszała troskliwego pukania do drzwi. Oddałaby pół życia za to, by móc przytulić się do kogoś, by komuś wyszlochać cały koszmar swoich przeżyć.
— Nikogo nie mam, nikogo...
Pawłowi nawet na oczy wstydziłaby się pokazać. Do Zielonki nie pojedzie za żadne skarby. Bo i poco?... Milczeć, zmuszać się do milczenia wówczas, gdy aż boli w piersiach od potrzeby mówienia, gdy wstyd zamyka usta, a przysięga stoi nad nią jak czarna groźba. Nie, nie wyjdzie stąd wogóle nie będzie z nikim mówiła, choćby chciała nie zastosować się do narzuconej samotności, ta samotność była jedynym obecnie jej ratunkiem, jedyną osłoną...
— Boże, Boże — płakała Marychna.
Dopiero wieczorem, gdy w pokoju było już prawie ciemno, a pukanie gospodyni powtórzyło się, ciężko podniosła się, zdjęła kapelusz, futro i rękawiczki. Przekręciła klucz w zamku i natychmiast cofnęła się w najmroczniejszy kąt.
— Co pani jest, panno Marychno? — przerażonym głosem pytała gospodyni.
— Nic, nic..
— Ależ pani musiało coś się stać!
— Bynajmniej, nic...
— Pani jest pewno głodna? — sięgnęła ręką do kontaktu.