Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pałki, żeby rozgrzać herbatę. Dopiero, gdy zrezygnowany położył się zpowrotem, uprzytomnił sobie, że o jedenastej rano miał zameldować się do naczelnego. Zerwał się prędko, opłókał twarz nad zlewem, przyczesał włosy i wyszedł, nie odzywając się do ojca ani jednem słowem.
Od czasu, gdy ojciec po swoim nieszczęśliwym wypadku w fabryce uparł się, by nie kapitalizować renty, nie rozmawiali ze sobą. Wolał tak gnić w łóżku i zmuszać dzieci do pracy u cudzych, kiedy renta dałaby prawie dziesięć tysięcy złotych, a to wystarczyłoby na założenie sklepiku spożywczego.
Przed gmachem zarządu Feliksiak spojrzał na zegarek. Było już po dwunastej.
— I tak musi mnie przyjąć — pomyślał z zawziętością — nie będę się patyczkować...
Nie robiono mu jednak żadnych trudności. Po dwudziestu minutach oczekiwania wpuszczono go do gabinetu naczelnego dyrektora. Feliksiak wszedł i stanął przy drzwiach.
Przed Pawłem Dalczem odczuwał nietylko estymę należną naczelnemu dyrektorowi, lecz i rodzaj jakby osobistego szacunku. Imponował mu. Feliksiak wiedział, że z tym człowiekiem niema żartów, lecz wiedział również, że jego atuty będą tu ocenione.
Paweł Dalcz podniósł głowę i obrzucił go spokojnem spojrzeniem:
— Chcieliście widzieć się ze mną — zapytał — o co wam chodzi?
— Wydalono mnie z pracy, panie dyrektorze
— Czy uważacie, że postąpiono z wami niesprawiedliwie?
— To nie, panie dyrektorze...
— Zatem?..
Feliksiak przestąpił z nogi na nogę:
— Miałem obiecane od pana prezesa, że póki tylko zechcę, będę miał pracę w fabryce, zresztą co ja będę mówił, pan dyrektor sam wie... Nie naprzykrzał-