Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pularne w fabryce, a o szczególnej protekcji, którą ten ślusarz cieszył się u zwierzchników, różne chodziły wersje.
— Wyleli, ale przyjmą mnie, jak tu przed panem stoję. Nie taki ja jestem, żebym każdemu dał sobą przewodzić. Mogę i sam wpaść, ale i wielki pan Dalcz pójdzie do kryminału...
Karliczek spojrzał nań uważnie i odciągnął pod ścianę:
— Paweł Dalcz? — zapytał.
— Nie, ten laluś Krzysztof Wyzbor-Dalcz. Dwa nazwiska ma, to myśli, że nie wiem co, a ja mu jeszcze pokażę!...
Podniósł pięść i pogroził nią sobie przed nosem. Karliczek spojrzał na zegarek:
— Wiecie co, Feliksiak, że ja z wami chętniebym o tem pogadał. Tylko teraz czasu nie mam. Macie tu mój bilet wizytowy i wpadnijcie do mnie choćby jutro.
— Rano? Mnie do fabryki nie wpuszczą.
— Możecie przyjść rano do mnie do domu
— To pan inżynier ma urlop?
— Nie. Jesteśmy kolegami, ja też już nie pracuję..
— Fiuuu — gwizdnął przez zęby Feliksiak.
— Więc przyjdziecie?
— Przyjdę.
Zaczął padać śnieg i Feliksiak wstąpił po drodze jeszcze do jednego baru. Chciał spotkać kogoś znajomego, by podzielić się z nim swojemi zmartwieniami, lecz jak na złość nie było nikogo. Wypił przy ladzie kilka szklaneczek. Gdy dobrnął do domu był już całkiem pijany i w ubraniu położył się spać. Z rana obudził się z ciężkim bólem głowy i z męczącem przeświadczeniem, że ma coś do załatwienia, czego sobie nie może przypomnieć.
Ojciec leżał na łóżku i postękiwał jak zwykle, siostra już poszła do sklepu, gdzie była ekspedjentką. W izbie było zimno i nie mógł znaleźć ani jednej za-