Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Paweł zapalił papierosa. W limuzynie pozostał nikły zapach wody tualetowej Krzysztofa. Naprawdę dziwny z niego chłopak. Niewątpliwie jest to skutkiem nienormalnego wychowania... I co miało znaczyć to jego odezwanie się?... Brzmiało to tak: gdybyś wiedział to, o czem nie masz nawet pojęcia, wówczas rozumiałbyś mnie, ale i tak jest to beznadziejne.
— Nonsens — zżymał się Paweł, w tejże jednak chwili przypomniał sobie, że Krzysztof znowu nazwał go po imieniu, co zdarzyło mu się dopiero drugi raz. I znowu wymówił je z jakąś szczególnie ciepłą intonacją, z intonacją tak bardzo różniącą się od zwykłego suchego tonu.
— Pal go sześć — zmarszczył brwi — zawiele myślę o tym smarkaczu.
Po powrocie do fabryki wezwał Holdera:
— Czy dyrektor Jachimowski jeszcze jest?
— Owszem, panie dyrektorze, czy mam poprosić?
— Nie. Ale dopilnuje pan kiedy wyjdzie i wówczas wezwie do mnie pana Karliczka.
— Słucham, panie dyrektorze.
W niespełna godzinę sekretarz zameldował inżyniera Karliczka. Wbrew swemu nazwisku, był to tęgi, wysoki mężczyzna, o rudawym zaroście i o ciężkich niedźwiedziowatych ruchach.
Paweł wskazał mu krzesło przed biurkiem.
— Mało się znamy — zaczął — ale sądzę, że mogę mieć do pana zaufanie.
— Tak jest — bąknął Karliczek i zmarszczył czoło.
— Od jak dawna jest pan zastępcą dyrektora handlowego?
— Chyba od ośmiu lat, panie dyrektorze.
Paweł udał zdziwienie:
— Od ośmiu? I przez cały ten czas nie awansował pan?
Karliczek bezradnym gestem rozłożył ręce.
— Hm... — namyślał się Paweł — czy nie uważa