Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzenia fabryki w tym kierunku ma szanse finansowe, a powtóre sam jeszcze nie byłeś zdecydowany co do daty wyjazdu.
Krzysztof zatrzymał na nim przenikliwe spojrzenie:
— To prawda. Nie wiedziałeś nawet, że jadę do Szwajcarji i... ciekaw jestem, skąd się o tem dowiedziałeś?
Paweł zwymyślał siebie w duchu, że był tak niezręczny, lecz nie dał po sobie tego poznać. Udał zdziwienie:
— Skąd?... No, Holder mi mówił.
— Holder? On też nie mógł wiedzieć.
Nie było innego wyjścia. Dla osłonięcia Marychny należało właśnie ją narazić:
— Jednak wiedział. Mówił mi nawet, że słyszał to od jednej z maszynistek, jakiejś Jaroszówny, czy Jarszówny. Czułem się nawet tem dotknięty. Zwierzasz się ze swoich planów byle urzędniczce, a mnie o tem nie mówisz, chociaż bądź co bądź naczelnego dyrektora może obchodzić adres, pod którym w razie jakiegoś wypadku da się odnaleźć dyrektor techniczny.
Zaśmiał się, jakby dla zbagatelizowania całej sprawy i dodał:
— Stawiam kwestję w taki sposób, gdyż robisz wiele, bym nie pamiętał, że jesteśmy bardzo bliskimi krewnymi.
Samochód zajeżdżał właśnie przed stopnie dworca. Krzysztof odwrócił głowę i powiedział cicho:
— Nic o tem nie wiesz, Pawle.
Do drzwiczek rzucili się tragarze. Paweł nie odprowadzał Krzysztofa na peron, gdyż nie chciał go narazić na przykrą sytuację z racji obecności tam Marychny. Podali sobie ręce, i znowu zdawało się Pawłowi, że w czarnych oczach mignęła iskierka sympatji.
W natłoku samochodów szofer zawrócił i auto pomknęło ku fabryce.