Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się wcale. Spróbowała kiedyś do niego zadzwonić, lecz zbył ją szablonowem przeproszeniem: nie ma teraz czasu, gdy będzie miał, sam zadzwoni.
To wpłynęło ostatecznie na jej postanowienie.
— Gdybyś mnie zabrał — powiedziała nazajutrz Krzysztofowi — pojechałabym z tobą w góry.

ROZDZIAŁ VI.


Pan Karol Dalcz podniósł wysoko rzadkie, strzępiaste brwi, których srebrna siwizna na pergaminowych zmarszczkach czoła zdawała się być jakimś przyklejonym ornamentem.
— Stryj się dziwi? — uśmiechnął się Paweł.
— Poczekaj, a cóż zrobisz ze swoją bawełną, likwidujesz interesy w Anglji?
— Nie — potrząsnął głową Paweł — oczywiście, nie będę ich mógł stąd prowadzić z taką intensywnością, jak dawniej, ale wyrzekać się ich nie myślę. W każdym razie dają dobry dochód.
— Tak — cicho powiedział chory.
Paweł założył nogę na nogę i zapytał rzeczowo:
— Stryj zdaje się być niezadowolony ze zmiany moich projektów?
— Bynajmniej. Nie spodziewałem się...
— Nie chcę się narzucać, stryju. Proszę mnie zrozumieć. Jeżeli współpraca ze mną nie odpowiada stryjowi, w każdej chwili mogę odstąpić wszystkie udziały. Powiem więcej, mogę wpłynąć na pana Tolewskiego, który nabył część Ganta, i on też swoje sprzeda.
— Wiesz dobrze — skrzywił się pan Karol — że nie mam na to dość pieniędzy. Zresztą mylisz się, sądząc, że współpraca z tobą nie odpowiada mi...
— No, więc, może Krzysztofowi?
— Właśnie... Nie lubicie się...
— Przepraszam stryja, to on mnie nie lubi.