Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Konjaczek szanowny pan każe? Łosoś? Kawiorek?...
— Byle prędko.
— Ja nie będę jadła — odsunęła talerz Marychna — jestem już po kolacji.
— Nie nalegam, ale przecie coś pani przegryzie po konjaku!
Nigdy jeszcze nie jadła kawioru. Był świetny. Z zazdrością patrzyła na towarzysza, który bezceremonjalnie połykał wielkie jego porcje. Jej nie wypadało, gdyż była już po kolacji. Wreszcie dała się namówić, gdyż wprost nie była w stanie zapanować nad apetytem, a przekąski to przecie nie jedzenie. Łosoś, śledzie w śmietanie, sałatka z drobiu, sardynki... A do tego bursztynowy, pachnący winem, a taki mocny konjak...
Krzysztof zawsze inaczej dysponował kolację. Buljon z jajkiem, jakiś indyk, melba i wino białe...
Marychnie już nieco kręciło się w głowie, gdy podano sielawy, była jednak już niegłodna i w sam czas przypomniała sobie, że miała tylko towarzyszyć: — gotów pomyśleć, że jestem głodomorem...
Przy sąsiednim stoliku usiadł jakiś pan. Był grubawy, łysy i miał bardzo wyczernione wąsy. Kilka razy z zaciekawieniem zerknął ku niej, a gdy jej towarzysz spojrzał nań, wstał i ukłonił mu się z rewerencją i szarmanctwem starego aktora.
— Kto to taki? — szeptem zapytała Marychna.
Paweł Dalcz nieznacznie machnął ręką:
— Taki sobie jegomość. Właśnie do niego mam interes. No, kieliszek wina, panna Marychno.
Po chwili przeprosił ją na krótko i przesiadł się do sąsiedniego stolika. Nie czuła się tem dotknięta. Uważała za rzecz naturalną, że wielki przemysłowiec ma sprawy do załatwienia w lokalach publicznych i że interesy nie dają mu spokojnie zjeść kolacji. Takie rzeczy nieraz widywała w filmach amerykańskich.