Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tolewski zaśmiał się dyskretnie:
— Ja zawsze jestem do dyspozycji pana dyrektora.
— Zatem znajdują się one w posiadaniu...
— O, nie w mojem, nie w mojem, niestety. Gdzie tam.
— Ale pan wie w czyjem?
— Niewiele z tego przyjdzie panu dyrektorowi, gdyż obie strony, t. j. nabywca i sprzedający, zastrzegły sobie zupełną dyskrecję. Tedy... sam pan widzi...
Rozłożył ręce takim ruchem, jakby wyjaśnił, że nic zrobić nie może, lecz i takim jednocześnie, jakby zawsze był gotów przytrzymać kontrahenta, gdyby ten w naiwności swojej uwierzył.
Paweł poczęstował go papierosem i milcząc przyglądał się grze jego rysów.
— Panie Tolewski — odezwał się po dłuższej pauzie — czem się właściwie pan trudni?
— Ja?... Hm... tem i owem, co się zdarzy. Różne interesy.
— Pośrednictwem? I co ono panu daje?
— Grosze — westchnął Tolewski — teraz taki zastój. Ladwie się koniec z końcem wiąże.
— No, a jak się panu powiodło w Krakowie?
Tolewski niespokojnie poruszył się na krześle i obejrzawszy się dokoła zapytał drżącym głosem:
— Skąd pan wie, że byłem w Krakowie?
Paweł w sam czas powstrzymał się od zapewnienia, że właściwie nic nie wie i zrobiwszy pauzę uśmiechnął się:
— Słyszy się to i owo. Ale proszę wierzyć mi, panie Tolewski, że mnie to nic narazie nie obchodzi.
— Jak mam rozumieć to „narazie“?
— Nie obchodzi — mówił dalej Paweł — gdyż zajęty jestem inną sprawą, w której pan może mi dużo rzeczy ułatwić i dużo na tem zarobić. Nieściśle mówię „zarobić“. Zdobyć pozycję i majątek