Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/028

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niu tego memorjału dziś jeszcze. Nie czuje się pani zmęczona?
— O, nie — skłamała Marychna i zaryzykowała mały uśmiech, lecz on wogóle tego nie spostrzegł.
To nic — myślała w trzasku maszyny — przecie dziś tylko pierwszy dzień. Za tydzień, dwa, rozkrochmali się i nie będzie taki oficjalny...
Pisanie skończyło się około trzeciej. Wziął maszynopis i zasiadłszy przy biurku pogrążył się w czytaniu. Zaległa cisza. Marychna nieznacznie rozcierała zmęczone palce, zerkając ku zwierzchnikowi. Jaki on ma ładny owal twarzy i jaką gładką smagłą cerę...
— Proszę pani — podniósł na nią oczy — czy pani jest pewna, że „narzędziownia“ pisze się przez „rz“?
— No... tak, panie dyrektorze, — odpowiedziała speszona i teraz już sama nie wiedziała, czy nie należy pisać przez „ż“.
— Niech się pani nie dziwi — uśmiechnął się, najwyraźniej uśmiechnął się do niej — niech się pani nie dziwi, że jestem słaby w ortografji. Zarówno szkołę średnią, jak i politechnikę przechodziłem zagranicą, a w gramatyce polskiej jestem tylko samoukiem i to, jak pani widzi, kiepskim.
Chciała coś odpowiedzieć, ale ani rusz nie przychodziło jej na myśl nic odpowiedniego. Tymczasem on skończył czytać i wziął do ręki słuchawkę telefonu wewnętrznego. Kazał się połączyć z naczelnym dyrektorem i powiedział:
— Tu mówi Krzysztof, czy stryj będzie mógł teraz mnie przyjąć?... Dobrze, zaraz przyjdę.
Bez pośpiechu złożył papiery i pobrzękując kluczami zamykał szuflady biurka.
— O której pani przychodzi do pracy? — zapytał.
— O ósmej, panie dyrektorze.
— Hm... Wolałbym, by pani przychodziła o siód-