Strona:Bolesław i Józefa Anc-Z lat nadziei i walki.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Około 10 rano, nadjechał wózkiem chłopskim jeden z oficerów Jankowskiego, był wyczerpany, jechał na kilkotygodniowy urlop do rodziny, w „Białym dworze“ miał spocząć 48 godzin.
Pani Z. posłała służącę do wsi, aby zapowiedziała wieśniakom: w razie gdyby Moskale nadeszli, że ten pan, który przyjechał, to brat pani, pan Piotr.
Z południa, z tej strony, z której nadszedł Jankowski, ukazały się piki moskiewskie, wkrótce cała wieś była nimi zalana, a do „Białego dworu“ wpakował się cały stab z pułkownikiem na czele. (Zapomniałam nazwiska).
Pułkownik zwrócił się do pana Z., z pytaniem:
— Gdzie Jankowski? On tędy w nocy przechodził?
— Nie wiem, spaliśmy mocno, wiatr huczał, wył całą noc, — nic nie słyszeliśmy.
— Nie wiecie! — no ja się tu dowiem!...
Cała horda rozlała się po pokojach. Naraz spostrzegli nieszczęsnego młodzieńca (Naturalnie w ubraniu jego zatarto ślady powstańca.)
— A! pan jesteś młody buntowszczyk?
Pani Z. widząc, że młodzieniec straciwszy głowę, zbladł jak płótno, szybko przesunęła się pomiędzy oficerami, mówiąc:
― Panowie, mój brat jest słaby, dopiero wczoraj podniósł się z ciężkiej choroby, dajcie mu pokój, patrzcie jaki blady — a zwróciwszy się do mniemanego brata, wcisnęła mu w rękę butelkę z wódką i kieliszek, dodając:
— Piotrze, częstuj panów.
Pan Z. również z wielkim kielichem chodził od jednego do drugiego i nalewał im prostą wódkę, gdyż trudnoby było inaczej nasycić pragnienie blisko 40 Moskali, i na każde zapytanie: dokąd poszedł Jan-