Przejdź do zawartości

Strona:Bolesław i Józefa Anc-Z lat nadziei i walki.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tymczasem widząc moje wycieńczenie zaczął opowiadać o Moskalach i jakaś buteleczka Węgrzyna zjawiła się na stole, a przy silnem z mej strony naleganiu, pozwolił sobie nalać kieliszek, którym ową skórkę chleba popijał.
Nareszcie pani Magda przyniesła ogromną salaterkę wyśmienitej potrawki cielęcej, w towarzystwie wielkiego półmiska, dymiących się kartofli, omaszczonych nie słoniną, lecz masłem!
Po wyjściu służącej, gospodarz zapewne dla mego bezpieczeństwa, popchnął delikatnie we drzwiach zasówkę a przy drugim i trzecim kieliszku wina, gawęda coraz poufalsza się stawała.
Mówiliśmy naturalnie o nieszczęściach kraju, o upadającem powstaniu i o niedolach jednostek. Ja jadłem za czterech a więc mało mówiłem, nie mogłem jednak nie współczuć z biedami mego gospodarza, który bardzo utyskiwał na swój los, mówiąc już wyraźnie o swym głodzie.
Po łyżce więc kartofli, skusiłem go do potrawki i wkrótce oba półmiski były próżne.
Butelczyny ze schowka jakoś wyłaziły jedna za drugą, tak że było już bardzo późno, gdyśmy się spać kładli, zapominając o niebezpieczeństwach, jakie nam mogły w każdej chwili spaść na głowę.
Jeżeli kto w tej sprawie zawinił, to ja z pewnością, bo odegrałem rolę kusiciela!
Bóg jednak nie poczytał nam tego za grzech, bo noc przeszła spokojnie, Moskale nie przyszli a poczciwy proboszcz żegnając zrana powstańca, uściskał mię serdecznie i pobłogosławił, oddając Boskiej opiece.


∗                         ∗