Strona:Bolesław i Józefa Anc-Z lat nadziei i walki.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakto, pan zna pana Stanisława? Po wyjaśnieniu stosunku, jaki nas łączył, pani Śl. sprowadziła męża i dwóch młodych panów a z rozmowy wszystkich widziałem, iż lody przełamane zostały.
Przeproszono mnie za niedowierzanie mi okazywane, i proszono bym został na obiedzie, bo dla mego bezpieczeństwa, sama pani domu chce mię odwieźć. — Naturalnie, że się zgodziłem a dwaj młodzi panowie tymczasem odjechali; państwo Śl. zupełnie już inni dla mnie byli.
Po obiedzie pani domu odwiezła mię kilka mil i oddała w pewne ręce, a tak znalazłem się u bram Zamościa we wsi Chomęciskach u zacnego Antoniego Różyckiego, naczelnika narodowego, powiatu Zamojskiego, który mię do pułkownika Żaczka, ówczesnego komisarza pełnomocnego województwa w Starym Zamościu doprowadził.
Gdyśmy się tak zaznajomili i rozgadali, opowiedziałem im, dziwne postępowanie ze mną państwa Śl. a poczciwy pan Antoni śmiejąc się powiedział:
— Dobrze ci się kochany kolego udało, bo wziąwszy cię za szpiega, którego przyjazd mieli zaanonsowany z Galicyi, chcieli cię w drodze ni mniej ni więcej tylko w pierwszym lesie powiesić, a owi dwaj młodzieńcy wszystko ku temu przygotowali. — Fotografia Stanisława, który z nami pracuje, zbawiła cię!
Bóg cię więc ocalił, a tym uczciwym ludziom oszczędził zbrodni przez „pomyłkę!!...“
Ileż to podobnych pomyłek fatalny miało koniec??...

Marzec 1900 r.