Strona:Bolesław Prus - Kroniki 1875-1878.djvu/289

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W trakcie tego wszedł do pokoju lokaj.
— A cóż, oddałeś panu Józefowi bilet?... — pyta Kleofas.
— Oddałem! — mruknął zachmurzony służący.
— Do rąk własnych?
— A jużci.
— Odpisał co?
— Nie odpisał, tylko kazał panu powiedzieć...
— Co kazał powiedzieć?... mów mi zaraz! — wykrzyknął zniecierpliwiony Kleofas, myśląc o zaprosinach.
— Kazał powiedzieć, że pan...
— No co?...
— Że pan cymbał!
— Intryga! — wrzasnął roznamiętniony Kleofas, zrzucając szlafrok. Poczem ubrał się i wyszedł na miasto.
Na mieście kilku najbliższym przyjaciołom opowiedział pod największym sekretem, że jego najdroższy dotychczas przyjaciel, Józef, jest nikczemnik, ponieważ nie tylko nie zaprosił na kolacyę, ale nadto nazwał go cymbałem.
Nadmienił także, że jeżeli Józef przeprosi go dziś, koniecznie dziś, to gotów mu przebaczyć i przyjść na „pogawędkę.“ W razie zaś przeciwnym wytoczy mu proces o podkopanie czci.
Potem wrócił do domu, wymówił lokajowi służbę, pokłócił się z żoną i do wieczora w gorączkowym niepokoju oczekiwał przeprosin.
Ale Józef nie przepraszał go.
Na drugi dzień, gdy znowu cała familia siedziała przy śniadaniu i gdy Kleofas piorunował na