Strona:Bolesław Prus - Kroniki 1875-1878.djvu/290

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

swego przyjaciela, otworzyły się drzwi i... wszedł Józef.
— Drogi Klemensie! — zaczął na progu. — Przebacz mi, że się uniosłem, lecz jestem prędki, a ty — patrz, coś mi przysłał na imieniny...
Z temi słowy podał Kleofasowi kartkę, na której z jednej strony stało:
„z P. I. 19 Mar. 1876 r.“ — z drugiej zaś:
„Sklep stowarzyszenia Merkury wyda 1 bułkę.“
— Przeklęty Merkury! — krzyknął Kleofas — przeklęte jego marki na bułkę!... Natychmiast się stamtąd wypiszę...
— Ja się już wypisałem!... — rzekł Józef.
— Ale dlaczego nie wyjaśniłeś mi wczoraj tego szkaradnego nieporozumienia?... — zagadnął przyjaciela Kleofas.
— Widzisz, tyle miałem zajęcia!... Chodziłem po 50 butelek szampana, po 30-letniego węgrzyna, musiałem obstalować trzy gatunki ryb, zwierzynę, torty...
— Zwierzynę?... — mruknął jakby do siebie Kleofas.
— Tak, zwierzynę.
— Trzydziestoletniego węgrzyna?...
— Tak, trzydziestoletniego węgrzyna! — potakiwał Józef.
— I ja nie pokosztowałem nawet tego?... Nie gadam z panem!... Kwita z przyjaźni! — huknął Kleofas i wyszedł do ostatniego pokoju.
Dziś obaj przyjaciele leżą w łóżkach: Józef choruje na żołądek, a Kleofas na serce.