Przejdź do zawartości

Strona:Bolesław Prus - Kroniki 1875-1878.djvu/271

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wtem... uchylają się drzwi i ukazuje się w nich jakaś tęgo zbudowana postać niewieścia w nocnym negliżu.
— Czy pani dobrodziejka wzywała mnie? — pyta postać.
— A tak, ja... do mego konającego męża... Ci niegodziwi lekarze nie chcą się fatygować w nocy! (płacze).
— Cóż to panu dobrodziejowi?... — bada dalej przybyła.
— Bol... bol... boleści!...
Przybyła każe rozpalić ogień i półgłosem zapytuje o rumianek i inne lekarstwa domowe. Serca obecnych napełniają się otuchą.
Potem, rzewnie płaczące dzieci i czeladka zostają odprowadzone do najodleglejszych pokojów i tam w najwyższej trwodze oczekują na rezultat konferencyi.
Po półgodzinnem oczekiwaniu, które wydawało się wiekiem, tęgo zbudowana postać niewieścia wychodzi na palcach z pokoju nieszczęśliwego chorego, donosi rodzinie, że pacyent zasnął, że mu ulżyło, że ręczy za jego życie i t. d. Na drugi dzień zaś w szpaltach jednego z dzienników ukazuje się gwałtowny artykuł, skierowany przeciw nieludzkości lekarzy X., Y. i Z., którzy bez względu na łzy i zaklęcia nie chcieli opuścić wygodnych łóżek i pośpieszyć z pomocą cierpiącemu bliźniemu.
Oto są okropne skutki braku nocnych dyżurów lekarskich. Miejmy nadzieję, że lecznica kres im położy, przyczyni się do spokoju dobrych oby-