Strona:Bolesław Prus - Kroniki 1875-1878.djvu/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Może kurcze w nogach, Franiu?...
— W nogach, duszko — mówi ciężko chora głowa domu.
— A może ci serce bije, Franeczku?...
— Bije!...
— A może...
Biedny pacyent zgadza się na wszystkie choroby i na miłość Boską zaklina obecnych, aby mu sprowadzili lekarza.
W kwadrans potem w najbliższych kamienicach, zajętych przez lekarzy, domownicy cierpiącego obywatela urywają dzwonki, są wymyślani przez stróżów, a następnie dobijają się do drzwi lekarzy. Nieszczęściem jednak, pomimo łez i „padań do nóg,“ żaden z nich nie śpieszy do chorego. Jeden bowiem konkuruje o pannę, drugiego przed godziną rozjechała dorożka, trzeci leży w tyfusie, a czwarty trzeźwi żonę, która dostała spazmów, usłyszawszy krzyki w przedpokoju.
Felczerzy są również zajęci, rzecz się dzieje bowiem z niedzieli na poniedziałek, to jest wówczas, gdy niektóre klasy przemysłowe i rzemieślnicze także potrzebują natychmiastowej pomocy lekarskiej.
A tymczasem biedny nasz pacyent, nie doczekawszy się do godziny trzeciej pomocy, gromadzi już około łoża boleści rozpływającą się we łzach rodzinę i wydaje ostatnie rozporządzenia.
— Ty, Kaziu, weźmiesz po mnie kamienicę, ty, Józiu, tysiąc rubli gotówką, a ty, najdroższy Olesiu, moje biurko z przegródkami i pantofle...