Strona:Bolesław Prus - Kroniki 1875-1878.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Panna z gitarą, w koszuli, jest arcydziełem sumienności, artysta bowiem, choć nóg nie widać, zrobił na lewej podwiązkę.
Ja. Jakimże sposobem dostrzegłeś pan to?... A prawda!... Słucham dalej.
Biust. Ciekawy! lubię takich.
Starzec z terrakoty zrobiony dobrze, choć prawe ucho, zatkane bawełną, obsunęło mu się niżej, skutkiem podeszłego wieku.
Bachusa trzeba wynieść do szpitala, ponieważ upiwszy się upadł na salę rzeźby i złamał nogę nad kolanem.
Alegorycznej postaci Wisły wyleciał dzbanek z ręki. Pewnie woda opadła, co?
Ja. Istotnie! istotnie!
Biust. Ta Julia z Szekspira, ładna bo ładna! Przy niej kamienne życie rajem by mi się wydało, cóż kiedy nie wolno jej dotykać!...
Ja. Panie! Racz sobie przypomnieć, że jesteś tylko abstrakcyą i że tem samem nie posiadasz warunków do uszczęśliwienia tak pięknej jak ona kobiety.
Biust. To prawda!... No, albo ta Marzycielka?... Migdał, powiadam ci, osmażany w cukrze! Całem jej ubraniem są dwa listki róży, a choć taka uboga, chętnie dałbym za nią żądane tysiąc rubli. Jej rozmarzenie epidemicznie oddziaływa na ludzi; każdy, kto przed nią stanie — wzdycha. Ach! gdybym nie był abstrakcyą!
Ja. Ja przecież nie jestem abstrakcyą, a mimo to... Żegnam cię, dobry panie!