Strona:Bolesław Prus - Kroniki 1875-1878.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O takim to ani słyszałem — mówi krawiec i ciągle kraje.
— Niesłychana rzecz — dziwi się kawaler. — Mówiłem im, żeby obstalowali sobie u pana po trzy garnitury, skutkiem czego mieli być tu dzisiaj. Słowo honoru! Do widzenia.
— A hum — mruczy krawiec.
Tymczasem młodzian wychodzi, lecz za chwilę wraca się już z ulicy.
— A propos! Potrzebuję syberynowego paltota, panie, panie Naparstkiewicz.
— Wiem! — odpowiada krawiec.
— Sprawunek ten chciałbym zrobić koniecznie u pana, słowo honoru!
— Owszem — mówi krawiec — ale my tu mamy jeszcze zeszłoroczny rachuneczek...
— Czy być może?... Ach! prawda! to za ten garnitur...
— Co to jeszcze w listopadzie...
— Prawda! prawda!... Byłem całą zimę na polowaniu u mojej ciotki jenerałowej... słowo honoru!...
— Tak?... A mnie tu ktoś mówił, że pan jest w jakimś kantorze za Żelazną-Bramą...
— Ileż to? — przerywa młodzieniec.
— Bagatel! — mówi krawiec — tylko dwadzieścia rubli; odda pan to, dołoży pan zaliczkę i paltocik będzie.
Po przełamaniu w taki sposób pierwszych lodów nie pozostaje kawalerowi nic więcej, jak doczekać się dnia o tyle ciepłego, aby bez naraże-