Strona:Bolesław Prus - Kroniki 1875-1878.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pan (który zimą w wonnym spirytusie
Nogi łaknące słońca wciąż rozgrzewał),
Na ganek dąży, a ty będziesz ziewał
Marny wisusie?
............
Daj mi w garść lutnią, a wyśpiewam taką
Pieśń, że się od niej rozradują ziemie!
Zaczynam. Nadstaw uszu ludzkie plemie
I ty pokrako.


Przechodząc od hymnu do prostej powieści, muszę zaznaczyć, że mimo śniegu i przymrozków, ludzie myślący nie mogą narzekać na brak prognostyków wiosennych. Należy do nich przedewszystkiem ten, że z dachów zamiast brył lodu spadają nam na głowy kawałki rynien i dachówek, za któremi niebawem pójdą blacharze i murarze, obowiązani w lecie roku 1873 pracować nad tem, aby w zimie roku 1874 wody z upustów niebieskich nie zatapiały mieszkań lojalnym obywatelom Warszawy.
Drugim nie mniej ważnym prognostykiem jest, że niektórzy wychowańcy niższych zakładów naukowych (wespół z „towarzyszami“ kunsztu piaskarskiego), przestali się już ślizgać po miejskich rynsztokach, nie tyle może dla braku chęci, ile dla braku lodu. Obecnie dzielna ta młodzież, według jednych wzięła się do studyowania gry bilardowej, według zaś innych do pisania artykułów, mających na celu uwydatnić ich wstręt do bilardu, połączony z zamiłowaniem dobrych obyczajów.