Strona:Bolesław Prus-Przygody Stasia.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O, jedźcież prędzej, kumeńku serdeczny! — mówiła kowalowa, targając organistę za połę długiego surduta.
Na bryczce oparł się Żydek i rzekł:
— Pani Szarakowa! a niech pani pamięta, że to ja powiedziałem... Ja tam jutro przyjdę do kuźni...
— Cóż to znowu za szachrajstwo? — oburzył się organista. — Przecież ja sam doskonale wiedziałem, że pan Łoski jeździ do sądu krytą biedką, zaprzężoną w gniadego konia...
— To poco się pan pytał, jeżeli pan sam wiedział?... — zawołał rozgniewany Żydek.
— Nie tłumaczę się przed takimi łachmytami![1] — odparł wyniośle organista, zabierając się do jazdy.
— Jedźmy już, jedźmy!... — błagała Szarakowa.
— Aj waj! jaki wielki pan!... — krzyczał Żydek, chwytając lejce. — Panie organisto! ja panu coś powiem!... Możeby pan przychodził do mnie co niedziela grać na katarynce?...
Otaczająca wózek gromada wybuchnęła śmiechem.
Dumny organista zbladł, ugodzony w najdrażliwszy punkt swojej ambicji, a w oczach błysnęła mu chęć zemsty. Podniósł się z kozła i, wyprostowawszy swoją długą figurę, zawołał potężnym i uroczystym głosem:

— Lejbuś! ja ciebie chrzczę... In nomine Patris...

  1. Łachmyt = oberwaniec.