Strona:Bolesław Prus-Przygody Stasia.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Panie święty — lat sześć, to jużci chłopak nie umrze w drugim roku... In saecula saeculorum...[1]
Dowodzenie organisty, a nadewszystko jego łacina, były tak niepokonane, że kowalowa, milcząc, siadła na bryczkę i pokornie umieściła się na koziołku, twarzą do organisty. Ale wierny, choć popędliwy, sługa kościoła nie pozwolił na to.
— Bardzo proszę... Panie święty!... — zawołał. — Bardzo proszę na siedzenie, a ja — na koziołek pójdę... Introibo ad altare Dei...[2]
— Panie organisto, co też pan robi?...
— Tak!... Byłbym, chyba, Panie święty, człowiek bez edukacji, żebyś pani, żona i córka moich przyjaciół, siedziała na koźle... Ja powożę, ja idę na kozieł... Sicut erat in principio...[3]
Szarakowa wykonała rozkaz organisty, nie śmiejąc mu w oczy spojrzeć. Wszakże to dla dokuczenia mu wybrała się dziś w podróż!... Ale Bóg, dbały o sługi swoje, pomięszał plany zemsty i sprawił, że właśnie organista wydobędzie ją z niedoli.

— Uważa pani Szarakowa — mówił szlachetny opiekun. — Ja, Panie święty, mam interes od Jegomości do pana Łoskiego, tego, co to jest sędzią gminnym, ale pierwej odwiozę panią do miasteczka, i tam dowiemy się od Żydów: który szlachcic z tych stron jeździ krytą biedką? Potem wynajdziemy Staszka, potem odbierzemy go, i panią odtransportuję z dzieckiem do młyna. Indulgentiam, absolutionem et remissionem peccatorum nostrorum...[4]

  1. Na wieki wieków;
  2. Wejdę przed ołtarz Boga...;
  3. Jak było na początku...;
  4. Zmiłowania, przebaczenia i odpuszczenia grzechów naszych...