Strona:Bolesław Prus-Przygody Stasia.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

parł stary i ziewnął. Potem podrapawszy się, zwolna pociągnął do chaty.
Nigdy jeszcze Małgosia nie czuła się tak samotną i opuszczoną, jak w tej chwili, i nigdy mocniej nie pragnęła, aby przecie i ją ktoś kochał. Teraz zdawało się jej, że stolarz z miasteczka, skąpy i brzydki wdowiec, który jadł za trzech, miał płaskie piersi i nogi rozbiegłe jak widły, że stolarz ten jest człowiekiem bardzo dorzecznym. A już o mielniku[1], który dzierżawił wiatrak o dwie mile stąd, często się śmiał i wogóle za głupkowatego uchodził, nie mogła myśleć bez wzruszenia!... Nawet, podobne do podługowatych worków z mąką, chłopaki jej ojca, ludzie ordynarni i kłótliwi, w obecnym nastroju duszy wydawali się jej posiadającymi dużo zalet, choć kilka miesięcy temu, patrzeć na nich nie mogła bez ckliwości.


∗             ∗

W tem ciężkiem położeniu znowu młyn postanowił przyjść jej z pomocą i pewnego dnia — pękł we środku z wielkim hałasem... Aż omączone młynarczyki pobladły ze strachu, a Stawiński rzucił czapkę o ziemię!... Czem prędzej wstrzymano wodę i poczęto radzić, a nawet zaczepiać wszystkich, którzy przejeżdżali po grobli. W całym domu zapanował bezrząd. Chłopcy sejmikowali[2] na moście, ku zgorszeniu podróżnych. Stary nie chciał

  1. Młynarzu;
  2. sejmikować = gromadnie naradzać się.