Strona:Bolesław Londyński - Tryumf słońca.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tanowiło skorzystać z lada okazji, byleby nie pozostać długo bezczynnem.
Pewnego ranka, budzą się ludzie i widzą. Ziemia jakby przyciemniała. Jakaś sadź mokra w mgłę przemieniła powietrze, a dobroczynne ciepło, powoli, stopniowo, zaczęło wlewać otuchę w skostniałe serca.
Płatki Śniegowe sprzykrzyły sobie ciągłą bieganinę i zmęczone, opierać się jęły groźnym rozkazom swojego ojca.
Przyszły roztopy...
I Wiatr Północy, znużony wybrykami swymi, wbrew rozkazowi rodzica, powrócił do swego domu.
A Słońce mówiło sobie: „Płatki Śniegowe śpią, Wiatru Północy niema, otóż to czas do wysłania swoich promieni na Ziemię“. Tak rzekło Słońce i wnet ogrzała się Ziemia i wszystkie Płatki Śniegowe znikły roztopione. Nikt ich ocalić nie zdołał.
A świat, przedwcześnie zmrożony, przybrał wnet szaty odświętne. I węgiel