Strona:Bohdan Dyakowski-Z puszczy Białowieskiej 1908.pdf/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie odchodź tylko daleko, — upomniał go Janek, — żebyśmy nie potrzebowali szukać cię długo.
Ułożono się do drzemki. Nie trwała ona jednak długo. Smaczny sen został nagle przerwany krzykiem Julka: „żubr! żubr!“
Wszyscy zerwali się na równe nogi i ujrzeli Julka wypadającego z gąszczów na przeciwnej stronie polanki i pędzącego na oślep ku nim. Po drodze leżały dwa ogromne zwalone dęby. Julek skoczył na nie i w tejże samej chwili z krzykiem znikł z przed oczu towarzyszów, zapadając się w spróchniałych pniach.
Ale jednocześnie prawie z gąszczu wybrnął ogromny, brodaty żubr, łamiąc po drodze gałęzie i krzaki. Kilka potężnymi skokami przesadził polankę i znikł znów w gęstwinie.
Tymczasem ze zbutwiałego pnia wyłoniła się rozwichrzona i osypana próchnem głowa Julka, oglądającego się na wszystkie strony z przerażeniem.
— Gdzie żubr? — zapytał drżącym głosem.
— Wyłaź-że już, tchórzu jeden, śmiali się Kazio i Józio: żubra już dawno niema.
— Ale gonił mnie przecie!