Strona:Bohdan Dyakowski-Z puszczy Białowieskiej 1908.pdf/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a taka... była jeszcze bez roślin. Nie rozpaczano więc zbytnio nad tym wypadkiem i ruszono w dalszą drogę.
Hej! ostrożnie, — krzyknął nagle Julek, który w zapale podróżniczym, wysunął się o kilkadziesiąt kroków naprzód: — bagno jakieś!
Istotnie, nogi zaczęły zapadać w błoto, woda tryska z pod nich, a naokoło widać było same prawie olchy. Trzeba było obchodzić, szukać suchszych dróg. Za chwilę las się przerzedził, po lewej ręce ukazała się, jakby smuga wody, a za nią zarośla w trzciny.
— Jakaś rzeczka puszczańska, — rzekł Janek, — o nizkich, podmokłych brzegach, jak to zwykle bywa. Wszystkie prawie rzeki w puszczy mają ogromnie mały spadek, płyną nadzwyczaj wolno, prawie niedostrzegalnie, tworząc po brzegach błota i rozlewy, oraz wyspy, porosłe trzciną tatarakiem, liściastemi zaroślami, często nawet i drzewami.
Mowę Janka przerwał przeciągły grzmot. Zajęci przedzieraniem się przez gąszcza, a później przez bagno, podróżni nie zauważyli, jak mało zaciągnęło się chmurami i zbliżyła się bardzo szybko burza. Wicher wstrząsał wierzchołkami drzew i spędzał coraz to czarniejsze chmury. Błysk rozdarł nagle obłoki, huknęło