Strona:Bohdan Dyakowski-Z puszczy Białowieskiej 1908.pdf/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na zbiory. Tylko Józio zdecydował się dźwigać pelerynę, z obawy, aby mu nie zamókł aparat fotograficzny wrazie deszczu.
Wyszedłszy ze wsi dość szerokim gościńcem, gromadka nasza bardzo prędko skręciła w bok leśną ścieżką, żeby odrazu wejść w gąszcz i zobaczyć prawdziwą puszczę, nie pofałszowaną przez człowieka, jak mówił Janek, gościńcami, drogami i porębami.
Póki chłopcy szli borem, droga nie przedstawiała wielkich trudności. Ale wkrótce natrafili na las liściasty i tu już trzeba było nieraz wyszukiwać umyślnie drogi, żeby wyminąć gęsto splątane krzewy.
Julek, zawodowy przyrodnik, starał się nie uronić swej sławy i co chwila udzielał objaśnień historykowi i fotografowi.
— To jesion, — mówił poważnie, wskazując na wysmukłe drzewo o gładkiej korze i pierzastych jasno-zielonych liściach. Ależ wysokie i proste!
— Jesion, to może i sami poznamy, — przerwał mu Józio; — lepiej powiedz nam, co to jest takiego?
I wskazał ręką wysokie, nadzwyczaj gęste drzewa, o szarawej, dość popękanej korze i prostym pniu,