Strona:Bogumił Aspis - W Walhalli.djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
W WALHALLI.


Panu Anastasemu Sokolnickiemu, zacnemu towarzyszowi podróży, który dzielił ze mną i wrażenia Walhalli, na skromną pamiątkę, szczerą ręką, poświęca autor.

Ciszéj!... z pokorą do bogów mieszkania!
Bogowie głośnéj nie lubią rozmowy!
Strażny Duch jaki skarcić nas gotowy
Za śmiałe szepty i śmiałe pytania!

Więc szliśmy cicho, w świętych cieniach gaju,
Przez dziwy... które moc jakaś czarowna,
Jak myśl milcząca, a jak pieśń wymowna,
Słała przed nami, po drodze do Raju.

Pod gajem — wprawo — jak wąż przyczajony,
Lśniący na świetle srebrzystém swém ciałem,
Płynęła rzeka... w szaleństwie zuchwałém
Rwąc brzeg — i pianą ciskając na strony.
Tam daléj — łąki leżały zielone
Pyszniąc się bujnie rozrosłą murawą,
A daléj — zlane smugą zorzy krwawą
Niebo dziwiło oczy zachwycone.

Był wieczór.
Słońce, żegnając dzień skwarny,
Toczyło zwolna swój krąg szczerozłoty
Na zachód... kędy, niby cień Golgoty,
Precz w dole — gdzieś tam — precz — w mgle... drżał krzyż czarny.
Lecz — przypomnieniem smutnych dziejów krzyża
Myśmy tu naszéj nie trapili myśli...