Strona:Bogumił Aspis - W Walhalli.djvu/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Szliśmy do nieba! — szli... szli... aż i przyszli
Tam — gdzie się gaj już ku niebu sam zbliża.
Wznieśliśmy twarze...
Wysoko — wysoko —
Na szczycie gęsto umajonéj góry,
Błysnął, z pod blasków wieczornéj purpury,
Gmach jakiś — — biały, że aż ślepił oko.

Z trzech stron — bo z czwartéj widok był zakryty —
Gmach otaczały olbrzymie kolumny...
Pięły się hardo, jak wież szereg tłumny,
Z płaszczyzn tarasów, pod sklepienia szczyty.
Nad kolumnami — w górze — z przedniéj strony —
Jak w cyklopowém czole téj budowy —
Mistrz dłuta, w wielki trójkąt marmurowy,
Wkuł obraz Chwały, przez bogów sławionéj.
I rzeźbą także lśniły drzwi wchodowe
W dole — jedyne, co wiodły do wnętrza...
Ku drzwiom tym właśnie góra wprost się spiętrza,
Gotując oczom zachwycenie nowe.

Spojrz no nad siebie — tam — z dołu — w tę drogę
Zawrotną! — spojrzyj!...
Jest-żeś tyle śmiały,
Ty, wielki człeczku, o stopie tak małéj, —
By pójść... (w twych oczach ja czytam już trwogę!)...
Pójść tam — na wyż tę — po strasznych zagięciach
Tych wschodów, które wznosili tytany,
Ludzie z kamienia! — krając twarde ściany
Téj góry ostrzem... o nieznanych cięciach!?

Wejdziesz tam?...
Spojrz no na plasty olbrzymie
Tych głazów, co cię swą białością ślepią!
Jak — cement, którym tam one się lepią
Pomiędzy sobą — ma u nas na imię?
Spytaj. Odpowiedz. I — mądrością hardy —
Nogami swojéj robaczéj postaci,
Zacznij się wspinać (gdy trud się opłaci!)
Na wyż tę senną — po téj drodze twardéj!

...Już jesteś?
— Dobrze. Powinszuj-że sobie.