Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/90

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została przepisana.

    Ojciec przystanął, sięgnął do kieszeni i wypalił ze stróżem jednego papierosa.
    — Wszystko rąbią, wszystko siekają. Na jedno kopyto — biadał Chaskiel. — Rach ciach ciach, poszedł Wicek do wojska.
    Kupiec Mordarski na pierwszym piętrze zatrzasnął szybko swoje uchylone okno. A na czwartym piętrze rozległo się rozpaczliwe wołanie:
    — Buba! — I stary kuśnierz Juda Papierny, któremu odjęło nogi, kazał córce przysunąć bliżej fotel, na którym drzemał całe dnie.
    — Łachadojdo, ty! — Stróż wskazywał palcem Chaima. — Mógłbyś trochę nadąć miechy i przyłożyć się, kiedy widzisz, że inni za ciebie gardła zdzierają.
    — Ty, ty — groził z góry Juda Papierny.
    Chaim Sierotko tylko wyciągał szyję.
    — Dość, szczeniakeria — wołał kupiec Mordarski. — Za dużo tego dobrego!
    Rozległ się trzask otwieranego okna i z pierwszego piętra na śnieg spadły suche skórki chleba luźno zawinięte w gazetę.
    Twarz matki wypłynęła z mroku sieni, przykryta fałdą chusty nasuniętej krzywo na oko. Chwiał się i prostował mały płomyk. Postawiła kubeł, uniosła wyżej świeczkę i osłoniła ostrożnie dłonią.
    — Doczekałem się, nareszcie. — Naum siedział w palcie i suwał butami pod stołem.
    Ojciec zgarbił się, zakręcił i nie zdejmując kapoty nalał wody do lampy. Biały płomień buchnął z sykiem zwilżonego gwałtownie karbidu. Opatrzył lampę, zatkał blaszany zbiorniczek i w roztargnieniu potarł czoło. Ręce zaciskały się same. Ukrył twarz i kołysał się lekko. Dawid klęknął na parapecie, koc powiesił na hakach, zaciemnił szyby