Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na tamtą stroną i palcami dotykał rękawa, czy opaska aby jest na swoim miejscu. Gromadził się tłum i głodni nędzarze bezładnie przebiegali strzeżony wylot ulicy. Czasem padał strzał i człowiek leżał na środku jezdni, póki nie odciągnięto go na bok. A przechodnie uciekali do sieni. Żandarma, który celnie strzelał, tragarze nazywali Krwaworączką. Celnie strzelał i chętnie brał łapówki. Na rękawie miał naszywki Zugführera, bił za darmo i bił za opłatą, a kiedy szedł w swym zielonym mundurze z brunatnymi wyłogami środkiem ulicy na posterunek, wieść niosła się przed nim i za nim; przechodniów ogarniał popłoch, truchleli z czapkami w rękach, a przekupki szybko zwijały stragany i kryły się z towarem. Po strzale Krwaworączka podchodził do leżącego, nogą przewracał trupa na wznak i patrzył mu w twarz. Potem stawał nad rynsztokiem, moczył w kałuży but i obmywał z krwi.
Długi Icchok, przesiedleniec, zaczepiał zuchwale policjantów z posterunku; pokazywał ręką na tamtą stronę. Klepał pusty brzuch, wołał:
— Kiszka z wodą!
Odpędzali go leniwie i bez gniewu. Krwaworączka patrzył na to ubawiony i śmiał się donośnie; nawet jego potrafił Długi Icchok swoim wyglądem rozśmieszyć. Zdejmował karabin, kolbą przepędzał obszarpańca przez wachę, a wtedy Długi Icchok gnał przed siebie uszczęśliwiony, gubiąc trepy.
Z oczami zwróconymi na mur ojciec zanosił poranną modlitwę. Ochrypłe, donośne mamrotanie wlokło się cierpliwie i powoli. Cierpliwie kołysały się plecy ojca, usta całowały brzegi tałesu, ręce tuliły rzemienne zwoje tefilin. Głos urastał, wzbijał się w powietrze nutą starej, znużonej, smutnej