Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/498

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Chichot rozlegał się donośnie w ruinach.
— Jeden moknie na deszczu pod Żelazną Bramą! Tam go szukaj. Drugi ukryty w śmietniku na Pańskiej. Pod numerem siódmym. Trzeci leży na Dzikiej, daleko stąd, pod stosem kości. Tam znajdziesz puszkę blaszaną. Po ogórkach. W niej list. Idź na Dziką i przynieś ten list!
Wstała, biegła ku nim.
— To ty, widzę. Nie uciekaj przede mną, Natanielu!
Leżeli bez ruchu.
— O, myślałam, że już nie doniosę.
A ona krążyła blisko, grzęznąc w zapadliskach gruzu. Ale na szczęście nie dostrzegła ich. Widzieli, jak spod gałganów wyciąga dłoń. Szła dalej.
— Chodź, chodź, mam dla ciebie kawałek chleba.
Ssała zeschniętą kromkę. Przykładała do ust, odejmowała. Ukryła resztę i rozległ się senny szept:
— Schowałam.
Rozglądała się długo.
— Czekałam... Powiedział, że zaraz wróci, tylko pójdzie do szewca podbić zelówki i zabrali go z ulicy.
Śmiech, szloch.
Dawid przymknął powieki czując bolesny skurcz w sercu. Skulona postać kołysała się, nuciła piosenkę. O tym, jak cesarz wygodnie śpi.
Pułk żołnierzy stoi, krzyczy. Sza! Sza! Oj, właśnie tak. Oj, właśnie, jak cesarz sypia na puchu. Sza... Nieszczęście z tą dziewczyną. Zaraz ściągnie im na kark bandę hyclów.
Naum, Elijahu i Dawid czekali, kiedy patrol zwabiony hałasem nadciągnie i wszystkich ich tutaj razem nakryje. Lało całą noc i pies z kula-