Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/323

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

których akuratność wysłowienia ledwo przesłonięta była retoryką zdawkowej, kwaśnej uprzejmości. Na Starówce i Powiślu słyszał ten sam język postarzały o wieki całe, dosadny a ceremonialny, pełen ociężałej i archaicznej powagi, melodyjnością przypominający mu mowę wsi, jękliwe zawołania piaskarzy na rzece, pieśni kościelne — język, którym mógł się posługiwać w cieniu krętych uliczek dorożkarz w granatowej pelerynie, przekupka na Rynku, majster szewski drzemiący całe dnie u Fukiera, niepozorny, zapomniany przez czas i ludzi szlachciura. Emeryt w szarej maciejówce strząsał z siwych wąsów krople deszczu siedząc martwo na czarnej, zwęglonej ze starości ławce pod mostem Kierbedzia, mając u nóg flotyllę przycumowanych bezładnie u nabrzeża wraków i barek, do których dozorcy koszami zsypywali śmiecie, wymiatane spod skarp Mariensztatu. Kasłał i ten kaszel starca huczał rozdzierająco we mgle, raz po raz. Idąc przez Mokotów Dawid słyszał przechodniów mówiących hałaśliwą niemczyzną, bo to była dzielnica volksdeutschów i reichsdeutschów, z koszarami na rogu Rakowieckiej, skąd głośniki bezustannie wyrzucały raźne marsze, z eleganckim kinem „Olimp” przy Puławskiej, na wprost wylotu Narbutta, i biurem niemieckiej policji politycznej w pobliżu.
Czasem podsłuchał urwane w połowie zdanie, uwagę rzuconą półgłosem, donośny okrzyk, chwytał złe i pogardliwe spojrzenie; sam musiał domyślić się wszystkiego, zdany na własne siły, i wstyd mu było pytać o to ojca. Widział, jak przedrzeźniali Żydów ulicznicy i karykatura nauczyła go wiele. Starał się nie „ciągnąć” słów, nie zawieszać głosu ze śpiewnym przydechem,